Monday, January 10, 2011

Dla dziecka z Warszawy

Nowy rok, nowe początki. Po sylwestrowej wyprawie w góry nie było nawet czasu ogarnąć bałaganu w mieszkaniu. Niekończące się spotkania ze znajomymi w nowym roku zadanie to dodatkowo utrudniły ;-)

O tym na co przyszedł wreszcie czas, po odgrzebaniu paru pudełek, opowiem zaraz. Zacznę od drogi do pracy w pierwszym tygodniu nowego roku. Jest taki odcinek między czwartą, a piątą aleją... Istna ścieżka zdrowia. Aleja jest mocno zacieniona, w górze krakanie, a w dole obraz nędzy i rozpaczy: chodnikowy muchomor, białe kropy na całej długości i szerokości. Iść czy nie iść - zastanawiam się nieprzygotowana na wojnę paintbolową. Ruszam niczym bohaterka gry komputerowej, zwinnie skacząc między minami, nie patrząc przeciwnikowi w oczy, by nie prowokować odpalenia kolejnego pocisku. Dzisiaj się udało!


Nie koniec na tym w kwestii ptasiej. Mężu zawsze powtarza, że może Dziki Zachód nie ma niesamowitych muzeów, ale za to odwdzięcza się pięknem przyrody. Dla dziecka galerii, muzeow i pomnikow ku czci bohaterów, wieszczy, i walczących za wolność waszą i naszą odkrycie tego oto pomnika było zaskoczeniem:



Oto pomnik poświęcony ptakom, fakt, które wyginęły, które utraciliśmy ("The Lost Bird Project"), ale jaki pomysł! Praca rzeźbiarza Todda McGraina przedstawia kaczkę labradorską, gołębia wędrownego, alkę olbrzymią, preriokura i papugę karolińską - wymarłe gatunki ptaków niegdyś zamieszkujące Amerykę Północną. Obok tablica z innymi gatunkami zagrożonymi wyginięciem (głuszec ostrosterny) i tymi, których nie widuje się juz w Portland (lelczyk mały, puszczyk plamisty, kukawik żółtodzioby), i które prawie znikają z Oregonu (błękitnik meksykański, sturnellaempidonka mała, gołąb karoliński, czy rodzaj kolibra, rudaczek północny). Czas ocalić przyszłe losy naszych dzikich ptaków - głosi tekst na tablicy. Forever is a very long time (na zawsze to bardzo długo). Pomnik to średnio imponujący artystycznie, ale przesłanie ciekawe: choć Mickiewicza na cokole brak, Mickiewiczem jednak  jakby powiało.

Wracam do odgrzebanego pudełka. Mężu jest wielbicielem ptaków więc z pierwszą gwiazką znalazł pod choinką karmnik. Ale karmnik niezwyczajny bo dla kolibrów. Dla dziecka wróbli, sikorek i srok, odkrycie, że coś tak egzotycznego jak koliber, w wielu gatunkach i dość sporych rozmiarach (do 10 cm) fruwa za oknem, nie mieściło się w głowie. Mężowi zresztą też. Do objawienia doszło w trakcie pierwszej naszej tutaj zimy: spadł śnieg i miasto o bardzo umiarkowanym klimacie ochrzciło tę anomalię mianem "arctic blast" (arktycznego podmuchu). Dla dziecka mrozów, zaskoczonych drogowców i kolejarzy... W każdym razie jakiś ruchliwy ptaszek świergotał za oknem. Mężu nie wierzył. Uwierzył dopiero gdy wypatrzyłam karmnik sąsiada z nieustannie przysiadającymi nań kolibrami. 

Tej zimy, odgrzebaliśmy się wreszcie spod sterty wszystkiego na co nie starczyło czasu przed sylwesterm i w sobotę rano Jordanowy karmnik na przyssawkę zawisł dumnie. Od razu pojawili się pierwsi petenci! I etatowy szeryf.





Tutejsze kolibry nie zapadają w zimowy sen, ani nie emigrują, a to znaczy, że są głodne przez cały rok i nieprzerwanie szukają źródeł energii dla tych bijących 53 razy na sekundę skrzydełek. Jeśli karmnik ma małą żerdkę, ptaszki te przysiadają (a zawsze myślałam, że tak się tylko ciągle miotaja i miotają). Nasz ma, tylko trzeba było jeszcze przygotować naktar: porcja białego cukru na cztery porcje wody. Żadnego miodu, cukru brązowego ani owoców, bo te mogą ptakom powżnie zaszkodzić. Wiele osób dodaje do nektaru czerwony barwnik, bo to kolor, który kolibry wabi, ale skoro sama nie lubię żadnych "E" w moim jedzeniu, byłabym straszną hipokrytką, dodając je do jedzenia innych stworzeń.

A co do szeryfa: spędziła cały ranek patrolując rejon. Na chwilę się zapominała po czym szybko wracała na posterunek: stoliczek, oparcie sofy. Ogon szastał na prawo i lewo, szeryf przyjmowała bojowe pozy. Każdy gość karmnika był pilnie monitorowany. Żaluzje w oknie zostały opuszczone, by kolibrów tym monitoringiem zbytnio nie odstraszyć. Koło południa, akcja nabrała wartkości: szeryf pacnęła żaluzje raz i drugi, po czym wsunęła się pod nie by być bliżej centrum wydarzeń:



Od tego momentu to my zaczęliśmy obserwować szeryfa, bo nie chcieliśmy by wystraszyła wszystkie kolibry z lokalu już w dniu otwarcia. Nie dawała za wygrane. Zakradła się w końcu i przysiadła w pozie pełnej gotowości na samym koniuszku sofy. Po czym nastąpił skok na misia koalę (mężu się spiera, że na koszykarza) i zawiśnięcie na żaluzjach, aż do chwili, kiedy z parapetu sypać się zaczęły rodowe zdjęcia ślubne.Wszystko trwało może ze trzy sekundy. Szeryfa najbardziej wystraszyły te zdjęcia, a my turlaliśmy się ze śmiechu. Po tym incydencie szeryf doszła do wniosku, że stróżowanie przebiegło owocnie acz męcząco i szybko zapadła w parogodzinny sen.

Zobaczymy jak się ta nowa kariera będzie rozwijać. Nowy rok, nowe początki!


6 comments:

  1. Koliberki piękne ptaszki. My mamy sikorki na naszej jarzębinie.
    Szeryfa też mamy. Mundek. Kontroluje trochę większe ptaki,sroki, które wpadają do niego na kęs czegoś dobrego.
    Kiedyś je gonił, teraz jakoś już nie.

    ReplyDelete
  2. Fajniutkie takie. Najbardziej mi się spodobało przy okazji poszukiwania idealnego karmnika, że najpopularniejszy gatunek nazywa się "Anna's Hummingbird" czyli koliber Anny ;-)

    A czemu to Munek tak zmarkotniał? Bo rzeczywiście pamiętam, że sroki z impetem poganiał.

    ReplyDelete
  3. kolibry - to po prostu niezwykłe!
    a szeryf rządzi:)))

    ReplyDelete
  4. Też się zdziwiłam odkrywając ich obecność. Szczególnie, że w ten pierwszy "arctic blast": śnieg, mróz, zobaczyć ptaszka, który kojarzy się z południem i ciepełkiem (przynajmniej mnie, do wtedy)to był jak sen na jawie ;-)
    Szeryf nie daje za wygraną. Jest tak skoncentrowana na patrolowaniu, że nic jej nie wzrusza. I tak sobie w tej czuwającej pozie czasem przysypia, żeby się za chwilę ocknąć i popolować zza okna. No komedia!

    ReplyDelete
  5. Facet przecież widzi już tylko na jedno oko, włos mu się srebrzy... Pewnie z wiekiem zrozumiał, że nie ma sensu latać skoro i tak sroki zrobią swoje... :)

    ReplyDelete
  6. "na misia koala"? :) :) ja nie widziałam, żeby miśki z taką zaciętością, zwykłą tylko kociej rasie, atakowały żaluzje ;) Całuję Was i Szeryfa

    ReplyDelete