Thursday, March 24, 2011

Post scriptum

P.S. Portland. Krajobraz jak na załączonym zdjęciu. Wsiadam do windy w pracy, piętro niżej dołącza pani. Taksuje mnie od stóp do głów: moją fryzurę, bluzkę, spodnie w kant, półotwarte buty (w biurze ciepło, można poudawać, ze za oknem też, a poza tym lakier powakacyjny jeszcze się trzyma). Napięcie rośnie, ale nie poddaję się i zachowuję, jakbym nie czuła na sobie jej świdrującego wzroku. Pani mocno przepalonym głosem mówi w końcu: "Na jakich wyspach zabawiłas?" Cha! myślę sobie, dobra jest! "Na Sanibel" odpowiadam. "Bo że nie opaliłaś się w solarium, to od razu wiedzialam" ona na to. "Solarium nie opala stóp, a twoje są brązowe. No to trzymaj się!". I drzwi się za nią zamknęły, a winda pomknęła dalej. Człowiek się jednak zawsze czegoś w windzie nauczy!

Monday, March 21, 2011

Odcinek 3

"Organiczenie"

Zaskoczenie! Pomarańcze na Florydzie sprowadzane z Kaliforni i Meksyku! A przecież pomarańcze mają  na Florydzie nawet na rejestracjach samochodowych! Podobno zimę mieli „ciężką”, choć nadal nie wiem jak to możliwe, skoro tutaj są tylko dwie pory roku: sucha i deszczowa. Dział organic wygląda jak paproszek w porównaniu z naszymi sklepami w Portland, a jedzenie „na mieście”? Ceny wyspiarskie jakość tandetna, chyba że nie mieliśmy szczęścia. I amerykański standard: zamówiłam pół talerza paelli i dwa razy się pytałam czy to oby na pewno pół porcji, bo wyglądała jak trzy pełne. Dania, rzecz jasna, nie skończyłam. Na deser podano lokalną specjalność, ciasto limonkowe. Chwilowo dałam się udobruchać.

Bez przerzutek i dzwonków

Takie Portland dumne, że stolicą rowerzystów jest, że już po Europie ściągnęło zielone boksy z pierwszeństwem dla rowerów na skrzyżowaniach, że rowerzysci zwolnieni od podatku, jeśli do pracy pedałują. Tyle że się człowiek telepie po ulicy, zaraz obok opancerzonych w metal kierowców samochodów. A na Sanibel osobna ścieżka, oznaczona, wszędzie się dojedzie. Rewelacja! Włóczyliśmy się w nieskończoność.



A na plaży...

Ciepły, bialutki piasek pod stopami, morze szumi (nie buczy jak Pacyfik). Środek nocy, wokół ciemnica, bo na Sanibel nie ma ani jednej lampy ulicznej, a mieszkańcy domów przy plaży proszeni są o zasłanianie okien, by sztucznym światłem nie mylić żółwi. Nad nami gwiaździste niebo. O, jedna spadła!
A w dzień najdłuższe spacery  pod słońcem (oj tak!), w asyscie płaszczek, ptaków i innych pochylonych poszukiwaczy skarbów. Cudne zachody słońca, które wcześniej paliło nas niemiłosiernie, wywołując wysypki. Zupełnie inny świat. Świat wakacji!



Friday, March 11, 2011

Odcinek 2

W buszu


Wylegiwały się w każdym kanale, wolnopłynącej rzeczce. Małe i duże grzały łuski i spiczaste ogony w słońcu, walczyły o terytoria, brodziły w wodzie.  Nauczyłam się określac ich wiek: rosną stopę (około 30 cm) w ciągu roku. I nigdy nie przestają im rosnąć zęby: jak stracą jeden, nowy już czeka w pogotowiu, żeby kosteczki komuś przetrącić. Przystojny aligator okazał się więc mieć sporą konkurencję. Tylu ich w życiu w jednym miejscu nie widziałam! 


   

Obok aligatorów, całe masy żółwi. Znaki na ulicach ostrzegają: tędy przechodzą przez jezdnię. Podobnie pantery: fluorescencyjny rąb za rąbem przypomina o ich obecności. Nie zobaczylismy tylko manatów. Ale za to radośnie skaczące za naszą łódką delfiny i ptaki, ptaki, ptaki: flamingi, albatrosy, pelikany amerykańskie boćki, kaczki, perkozy, gęsi, flamingi, mewy, kormorany, dzięcioły w czerwonych czapkach, czaple białe i modre, ślepowrony (wyglądają dużo ładniej niż się nazywają), ibisy (w tym warzęchy różowe, Roseate Spoonbill), sępy, kondory, czarno-białe rybołowy (ang. Osprey), które dobierają partnerów na całe życie, podobnie jak bieliki amerykańskie (orły z amerykańskiego godła), poza tym krogulce, sokoły, genialne rybitwy królewskie, które zawsze zwracają tułów w stronę wiatru, żeby ich czarne irokezy się nie zmierzwiły!  I jeszcze amerykańskie wężówki - pięknie się nazywają po angielsku: Anhinga. Pobudza wyobraźnie, prawda? Rozkładają skrzydła niczym niemiecki orzeł, a polska nazwa nawiązuje do ich szyj: gdy wunurzają się z wody, wyglądają jak wijące się węże! Tu: okres godowy, więc oczy pociągnięte zielonym cieniem:




Ptaki towarzyszyły każdemu naszemu ruchowi. Siedziały na drzewach, na plaży, na drzewach na plaży. Dłubały w palmach i słupach elektrycznych, śpiewały, straszyły, polowały, zanużały dzioby w morskim piasku, czyściły skrzydła. Może dlatego, że właściwie gdzie nie spojrzeliśmy – bach, rezerwat subtropikalnych roślin, zwierząt i ekosystemu. Na przykład „Ding” Darling, który zwiedziliśmy trzy razy: bez lornetki, z lornetką, i z teściem, to prawie 6,5 tysiąca hektarów i ponad 200 gatunków ptaków. A wokoło bujnie: gęste krzaczory i drzewa, w tym niesamowite lasy namorzynowe, mangrowia od mangrove, wiecznie zielonych drzew, które „chodzą”. Jako jedyne mogą żyć w pobliżu słonej wody. Ich korzenie, wystające ponad powierzchnię ziemi, skał lub wody, wyglądają jak nogi, które gdzieś je zaraz poniosą. A w korzeniach małże, kraby, ślimaki  i ryby, w koronach ptaki, dla nas cień. Kawałek korzenia lub gałęzi daje początek nowej namorzynie. A ja sobie wyobrażałam tylko palmy. Właściwie palmę, bo nie wiedziałam, że jest ich tyle gatunków, kolorów, wysokości, kształtów liści i owoców. Tropikalny raj rozmaitości.




Zgarb się jak przystało na Sanibel!


Szał ciał, orgia dusz. Wyspa Sanibel tworzy rodzaj pułeczki w Zatoce Meksykańskiej, na której osiadają tysiące muszli. O Sanibel Stoop, przygarbieniu w stylu Sanibel, powiedział mi teściu. To pozycja zbieracza muszli, którą praktykują na plaży wszyscy. Powtórzę się w katalogowaniu: muszlowe tulipany, oczy rekina, gałki muszkatołowe, kąkole, koncze (ang. Conch, czytaj konk), junonie, skrzydła indyka, łapy kota i lwa, to tylko niektóre rodzaje muszli, które znaleźliśmy.


Na wyspie stoi Muzeum Muszli, i  organizuje się corocznie Sanibel Shell Fair, z muszlowymi ornamentami "walentynek żeglarzy" (sailors' valentines):

Takich cudów zrobionych z muszli nie widziałam. Nie chodzi o oblepione nimi ramy luster. Chodzi o choinki bożonarodzeniowe przystrojone ususzonymi konikami morskimi, muszle zaaranżowane by imitować orchidee, figurki zrobione z muszli, albo takie niespodzianki:
Nawet pierwsi mieszkańcy wyspy, plemię Calusa, używało muszli jako narzędzi, albo do obsypywania ścieżek, by nie były błotniste. A potem podbili ich Hiszpanie. Podbili europejskimi zarazkami i choróbskami, o broni palnej nie wspominając. I zostawili po sobie nazwę aligatora, od hiszpańskiej "jaszczurki", el lagarto.

Czego każdy Portlandczyk szuka na Sanibel, a nie znajdzie - w następnym odcinku!


Thursday, March 10, 2011

Sanibel Island - odcinek 1

Ma być przez soczewkę Portland więc będzie. W trzech częściach.

Z zimy do lata w sześć godzin

Z okna samolotu o 6 rano, tuż przed startem.
Po nieprzespanej nocy (tak to jest jak wakacje stają się metą do sfiniszowania wszystkich zaległych biegów: od podatków, rachunków, prezentów, aplikacji po instrukcję obsługi kota dla znajomych opiekunów) obserwować budzący się dzień z okienka samolotu powinno dawać więcej satysfakcji.  I już nie pamiętam czy było w tym zerkaniu coś z radości czy coś z wytchnienia. W parę godzin później zobaczyliśmy na lotnisku opalonych ludzi w szortach. Uczucie jak z Marsa, szczególnie gdy się ma na sobie zabójczo grube, wełniane rajstopy, bo w Portland w końcu zima. Za oknami palmy i słońce. A co to jest to słońce? – taki musieliśmy mieć wyraz twarzy, zapewniam! Przytachaliśmy walizkę przed samo wyjście lotniska i buch! Gorąc! Już nie tylko wełniane ciepełko paliło, znęcała się nade mną każda część garderoby. 26 lutego i 27 stopni w cieniu.


W dole skąpana w słońcu Floryda.

Naples, po którym pierwszego wieczoru zasuwałam w niewierze w kozakach.

Łot du ju min..?!

Ale nie tylko szorty. Właściwie na każdym kroku widać, że jesteśmy w innej części kraju. Ludzie im wyżej na skali wieku, tym wyższy mają udział w wykresie procentowym populacji Florydy (40% mieszkańców jest powyżej wieku emerytalnego). A kolory jak na Kubie: cukierek, złotko, paznokieć zrobiony, włos natapirowany, oko się świeci, wielkie okulary przeciwsłoneczne w kolorze bluzki, w ręku torba na kółkach z kijami do golfa. Naples (Neapol) na tak zwanym main land (lądzie, w przeciwieństwie do wysepek, łącznie z tą, na której się zatrzymaliśmy) pełen wakacjujących Włochów, mieszkańców Wschodniego Wybrzeża, Mid-Westu i Południa. Wieczór, na głównej ulicy jak w operze: stroje wieczorowe, pełna galanteria. Panowie w butach żeglarskich, koszulach włożonych w spodnie ze skórzanymi paskami. Panie w szpilach, albo klapkach z morskim motywem, sukniach i sukienkach, obwieszone biżuterią. Kolory wokół soczyste, bujne; w liściach palm i zapachu kwiatów człowiek  zupełnie się zatraca  i aż prosi wyrazem twarzy o uszczypnięcie.  Zerknęłam w walizkę.. ojej, ale szaro-buro. Czyżby te chmury aż tak wpływały na to co nosimy? No i o tych koszulach w spodniach musiałam wspomnieć, bo to zupełnie nie w stylu Portland. Nie zapominając o kompletnej nieobecności bród i wąsów.
Wszędzie też słychać nowojorski akcent. Głównie w kontekście niepocieszonym. Głowimy się jak to możliwe, żeby w takim cieple, słońcu, kolorach ktoś w ogóle narzekał? „What do you mean relax?!” (Jak to mam się uspokoić, zrelaksować?!),  które wykrzykiwał wystrojony pan koło siedemdziesiątki w hotelowym lobby, stało się naszym mottem do końca pobytu na wyspie Sanibel. I mimo, że mniej uśmiechów, a więcej przekleństw na drogach (znowu Nowy Jork), to po raz pierwszy ktoś miał więcej do powiedzenia o Polsce, Europie i świecie niż w trakcie wszystkich rozmów w Portland razem wziętych! O Łotwie sobie pogadałam!

Natomiast o tym jak wymieniałam spojrzenia z przystojnym aligatorem - w następnym odcinku!


Tuesday, March 8, 2011

Florida, beaches!!!!!

Właśnie wróciliśmy i dochodzimy do siebie... Po śnieżnych strachach na lachach przenieśliśmy się w krainę gorąca, muszli, ptaków, aligatorów, delfinów, panter i słynnego ciasta limonkowego. Słońce, plaża, 27 stopni, rowerowe szaleństwa. Oj ciężko się wraca do pracy i zimy...