Tuesday, December 21, 2010

I'm dreaming of a white...

Moje PAP (Prywatne Agencje Prasowe) z Londynu, Cambridge, Paryża i Warszawy donoszą, że  wszędzie biało i prószy, i pięknie. W Londynie nawet panoszą się lisy pod niektórymi oknami. Jak zima to zima, ciężko odróżnić miasto od lasu.
A w Portland siedem na plusie i leje. Typowa zima w stylu Pacific Northwest. I jak tu się wczuć w świąteczny klimat?!
Okazuje się, że jest parę sposobów. Śniegu brak, ale za to domy wystrojone w bombki, proporczyki, światła, flagi. Napompowany helem Święty dygocze na zimnie. Skrzynki na listy obwieszone wielkimi, czerwonymi skarpetami, nie pozostawiają miejsca na codzienne gazety. W oknach światełka, ozdoby, migoczące  od końca listopada choinki. Od końca listopada, a więc od Święta Dziękczynienia (tak, tak, tego z wielkim indykiem w roli głównej), które dla Amerykanów oficjalnie wyznacza moment choinkowych zakupów. Dosłownie choinkowych bo te, na dachach samochodów, pomykają autostradami,  i  dosłownie zakupów: Czarny Piątek, dzień po Święcie Indora, to szaleństwo przecen, podczas którego ludzie potrafią stracić życie w kolejce za nową plazmą.
Europejskie wiadomości donoszą o śniegowym ataku stuleci, a tu nadal śniegu ani widu, ani słychu. Zrobiło się nawet cieplej, więc w odwecie ruszył z kopyta sznureczek świątecznych imprez firmowych. 
Wejście do mojej firmy
A to piątkowe strojenie biurowej choinki, z serwowanym w sali konferencyjnej cydrem, mętnym sokiem z wyciskanych jabłek, doprawionym korzennymi przyprawami, z egg nogiem (śmietanowym, ostro słodzonym napojem z dodatkiem ubitych jajek, przypraw i jakiegoś prądu), z milionem fluorescencyjnych ciasteczek w kształcie aniołków, gwiazdek i choinek. 

Dziewczyny w pracy nie rozmawiają o niczym innym jak o kreacjach na tradycyjną już imprezę firmową w domu szefa. A ten, ekscentryk do kwadratu, wyprawia przyjęcie dla wszystkich pracowników (plus jeden, plus dzieci) w klimacie Zoo Lights, pokazu świateł w portlandzkim zoo. Oczywiście szef przerasta samego siebie. Wysyła pracownikom bilety wstępu. Przy wjeździe do jego domu stoją kamerdynerzy. Wjazd cały w światłach reflektorów o zwierzęcych kształtach. 
Wejście do domu szefa
Drzwi otwiera niedźwiedź polarny, a panowie i panie z tacami, rozdają napoje i przekąski. Wielki pingwin z lodu strzeże ostryg i krewetek. I baru z zimowymi odmianami drinków: imbirowych, miętowych, czekoladowych.
Lodowy pingwin
W dużym pokoju choinka po sufit i stół odzwierciedlający firmowy intranet. Na desery nie ma już miejsca, choć wielki tort na zamówienie uśmiecha się zaczepnie...  
Tort
Za to dzieci otwierają prezenty przewiązane wstążkami w zwierzęce ornamenty. Nawet nie zauważam wnęki z beczkami na wino, zamienionej w klatkę lwa. Widziałam natomiast sztuczne flemingi, brodzące w sadzawce za oknem. 
Proszę nie karmić flemingów

Chyba staramy się tu zaczarować kryzys ekonomiczny, udajemy, że go w ogóle nie ma i że wszyscy mamy się świetnie. Nie ma nawet czasu myśleć, podjeżdża różowa Hummerowa limuzyna i rozwozi pierwszą garść gości po domach. Oj, rozrzutne to Portland. 

                         
                   Limuzyna


Jordanowa impreza też na stojąco, z małym barem z przekąskami i drinkami wszelkiej maści. W samym centrum stoły bilardowe. Amerykanie mają zacięcie do gier, a dziewczyny taką pewność wymalowaną na twarzy, że człowiek boi  się próbować.  Zresztą jedna pani przyniosła nawet swój własny sprzęt i rozprawiła się ze wszystkimi jak należy. To wspomniane zacięcie może wynikać z tego, że przy grach rozmawia się tu o biznesie. Na przykład, jesteś prawnikiem? Musisz grać w golfa! Natomiast jeszcze nie odkryłam źródła niesłychanej popularności gier planszowych i karcianych, ale jestem na dobrej drodze! Ach, no i warto wspomnieć o strojach: przeważały dżinsy, czyli - zrelaksowane Portland.
Wczoraj z baru przy West Burnside wysypała się gromadka Mikołajów. Za nimi banda w Ugly Sweaters. To piekielnie popularna imprezka. My co roku chodzimy do znajomych po drugiej stronie miasta, podziwiając obrzydliwe, świąteczne sweterki gospodarzy,  ich rodziny, przyjaciół, znajomych z pracy i nasze własne. O psie z rogami renifera nie wspominając. A skąd te sweterki? Lokalne second-handy oferują bogate kolekcje kiczowatych wyrobów wełnianych i im bardziej grudniowo, tym mniejszy wybór. Za to im głośniejszy śmiech, tym większa pewność, że w pracy lub w sklepie pojawi się ktoś z kolczykami w kształcie choinek, albo w sweterku z ptaszkami na oprószonych śniegiem gałązkach. 
 

                                                                                 
No i znowu ten śnieg. Wczoraj wieczór próbował spaść. Właśnie wtedy, gdy dziarsko zmierzaliśmy nad rzekę, by podziwiać świąteczną paradę łodzi:


Nie brakuje za to śniegu w oknach sklepowych witryn. I dlatego właśnie wszyscy pracujący w handlu, cieszą się i klną siarczyście przy okazji świąt. Kupujących nie ubywa. Dobrze, ale żyć nie dają. Lauren, która szaleje jako sprzedawczyni w ślicznym butiku z meblami na Dwudziestej trzeciej, nie dotarła wczoraj na pokaz odświętnych łodzi. Ale od czego mamy kolejną zimową tradycję? Spanish coffee w Huber’s na Trzeciej! Klimat jak z saloonu i końca XIX stulecia, a kawa? Palce lizać! Rum, likier pomarańczowy, meksykańska Kahlúa, kawa, bita śmietana i gałka muszkatołowa. Od razu stawia na nogi. W szczególności gdy tak się ją podaje:  
Lauren
Kelner serwujący Spanish Coffee w Huber's
Jeszcze bloczek reklamowy przed snem: króluje Ford, który boi się Hondy i Toyoty. Tak, tutaj w reklamach można zupełnie otwarcie naigrywać się z konkurencji: nazwa, logo i zaraz wszystkie okropności świata. Legalnie. Ale, ale! Cóż bardziej amerykańskiego niż samochód na święta? Przynajmniej w tym roku nie oferują Buy one, get one free, jak Kia w zeszłym.

I cóż bardziej amerykańskiego? Może ręcznie wykonane ciasteczka, które hojnie zostawiła dziś w biurowej kuchni jedna z szefowych? Albo pytanie teściowej co pod choinkę dostanie nasz kot? 
I tak od listopada, a śniegu jak nie było, tak nie ma...

Jaki tuńczyk?!

2 comments:

  1. Chyba jeszcze troszkę inaczej spędzamy ten czas, ale filmy robią swoje :)

    ReplyDelete
  2. Szaleństwo prawda? Idę spać, bo tu juź po pierwszej! Raz jeszcze 100 lat!!!!!

    ReplyDelete