Saturday, June 18, 2011

Yeeeee-haaaaa!

Wierzgające konie i byki, cielaki i wołki łapane na lasso. Do tego zapach zakurzonej słomy i tłustych frytek. Chrzęst popręgu i ostróg, skrzypienie skóry na siodle. Witamy na Dzikim Zachodzie! Mieszczucha skręci w żołądku, a i obrońcy praw zwierząt nie będą zachwyceni widokami z trybuny. Rodeo w miejscowości Sisters w Centralnym Oregonie od 1940 roku przyciąga tłumy spragnione  przepełnionej adrenaliną rozrywki. Kowbojki stukają, dżins się preży, a skórzany pas z wielką sprzączką połyskuje w słońcu. Królują kowbojskie kapelusze i różowe koszule. Nikt się już pewnie nie zastanawia, że kiedyś każdy kolor, z wykluczeniem białego, byłby na kowboju nie do pomyślenia. Przyjemnie było zobaczyć, że jesteśmy już w dwudziestym pierwszym wieku i konserwatywne status quo - prędkość, zwinność, kurz i pot przywdziane w spodnie - zostały naruszone. No prawie. 




Jeśli mówimy o prawdziwie amerykańskim doświadczeniu Dzikiego Zachodu, to nie może się ono obyć bez rodea. To oficjalny sport stanów Wyoming (wystarczy choćby zerknąć na ich rejestracje, z syluetką kowboja na wierzgającym koniu), Południowa Dakota i Teksas. Rodeo dla zawodowców oferuje zazwyczaj mrożące krew w żyłach atrakcje.
Rozpędzony jeździec z lassem na koniu, zeskakuje z niego i zwinnie powala i związuje cielaka (calf roping). 

Teraz dwaj jeźdzcy pędzą na koniu za wołkiem (wykastrowanym młodym byczkiem): jeden łapie go lassem za rogi, drugi za tylne kopyta, po czym zekakuje z konia i wykręca rogi wołka, by go powalić i związać (team roping i steer wrestling). To jedna z najniebezpieczniejszych kategorii, która odbywa się zaledwie w kilka sekund. 


Następnie zza bramki wyskakują dzikie, wieżgające konie ze starającym się je ujechać jeźdźcem. Osiem długich sekund z jedną ręką trzymającą konia, drugą uniesioną. Kapelusz kowboja ląduje na piachu, a zaraz za nim właściciel (Saddle bronc riding, Bareback Bronc-Riding). 



Jeszcze osiem najbardziej niebezpiecznych sekund: ujeżdzanie rozjuszonego byka. Bez siodła. Tylko lina, którą przewiązane są żebra byka i ręka kowboja. Druga ręka uniesiona. Byk staje dęba, kopie, obraca się i wykręca w spazmach - robi wszystko by zrzucić jeźdzca. Obecni na arenie stają bliżej barierek, by w razie czego wspiąć się wysoko i uniknąć nadziania na rogi rozwścieczonego zwierza. Po arenie biega też klałn, który ma za zadanie odwrócić uwagę byka od upadającego jeźdźca. Uratować go może tylko skok do dużej beczki, którą byki często wywracają i toczą po arenie.

Wszystko dzieje się w kilka zapierających dech sekund. Zabawa dla twardzieli, chciałoby się powiedzieć. Kto by pomyślał, że na początku swego istnienia zawody rodeo nie wykluczały kobiet. Co więcej, w żadnej z konkurencji nie istniał podział na płcie. Gdy rok temu zobaczyłam arenę rodea we wschodnim Oregonie w miejscowości Pendelton, westchnęłam i za Annie Oakley i Prairie Rose, która w konkurencji z wołkami biła męskich kowbojów na głowę. Wiele zawodów rodeo później, kowbojki zredukowane zostały do roli dekoracji: tutułów Królowej Rodea (szminka, oko zrobione, włos powiewa na wietrze) za dobrą prezentację w siodle i piękny uśmiech, chorągwianych przerw w programie, albo zaganiaczy cielaków, cichych obserwatorek. Woltyżerki na rozgalopowanych koniach, które wykonują rozmaite, czasem mocno przerażające figury, mają na sobie świecidełka, lakierowane loki i nienaganny makijaż. 






Annie Oakley z trupy Buffalo Billa, która wystrzeliwała malusieńką dziesięciocentówkę spomiędzy palców męża, piła whiskey i wiedziała jak związać cielaka przewróciłaby się w grobie!

1 comment:

  1. Adrenalinkowy tekst. Niezła rozrywka. U nas na odpustach jedynie po gębach się lali i to bez specjalnych zakładów, ot wypiło się i zabawiło, ale żeby konie czy byki ujeżdżać...

    ReplyDelete