Monday, June 6, 2011

Blind Café


Nie będzie zdjęć, bo wszystko wydarzyło się w absolutnej ciemności. Dwie godziny w Tabor Space Coffee House na kolacji bez telefonów, zegarków świecących w ciemności, ba! bez możliwości zobaczenia własnego talerza, czy osoby siedzącej naprzeciwko, już nie mówiąc o parze na drugim końcu lokalu. Powiem więcej, czubka własnego nosa nie można było dostrzec! Dwie godziny smaków, głosów i zapachów. Zero wizji.

Kafejka na Mount Tabor została tego wieczoru ochrzczona nazwą "Blind Café" (niewidomej kawiarenki, kawiarenki w ciemno) i musieliśmy się przed nią zjawić punktualnie, by znalazł się dla nas stolik. "Table Fifteen" głosiła tabliczka w piwnicy, jeszcze jasnej od popołudniowego słońca za oknami, wypełnionej gwarem par, przyjaciół i nieznajomych. Jakby łapali ostatnie chwile szeroko otwartymi, widzącymi oczyma. Wraz z pozostałą szóstką gości przypisanych do table fifteen ustawiliśmy się przed labiryntem kotar, które prowadziły do zupełnie ciemnego pomieszczenia ze stolikami. To co nas w tamtym momencie zastanawiało najbardziej, to pytanie jak kelnerzy i kelnerki będą podawać kolację w takich ciemnościach? Żeby sprawnie dostarczyć zamówione dania, bez wpadania na gości czy poturbowania kości o kolejny kant stołu czy krzesła musieliby chyba założyć noktowizory!

Pierwsze zaskoczenie. Ustawiono nas gęsiego, ramię na ramieniu, a naszym przewodnikiem okazał się zabawny pan lat 59 o imieniu Gerry z laską niewidomego. Tak, Gerry był niewidomy i okazał się najlepszym przewodnikiem w ciemnościach kawiarni. Po paru zakrętach wprowadził nas w świat tak jemu bliski: dźwięków i zapachów. - Mijamy stolik numer 13, a teraz 14 - wyjaśniał. - Jedzenie znajdziecie na Waszym stoliku. Podaliśmy sałatkę ziemniaczaną i quinoa [kinła]. Na waszych talerzach jest już spring roll, a obok naczynko z sosem. Widelec i serwetka po prawej. Kubeczek z wodą też po prawej. Ach, a sałatki są w misach przed wami.

Łatwo powiedzieć! Nasza dotychczas cicha ósemka nieznajomych zamieniła się w głośną i zaskakująco bliską sobie grupę: ktoś przy siadaniu wsadził rękę w jedzenie, komuś sałatka wylądowała podczas nakładania na kolanach zamiast na talerzu. Wyobraźcie sobie, że podajecie komuś sporą miskę jedzenia z zamkniętymi oczami, a osoba, której ją podajecie też ma zamknięte oczy. Spóbujcie wcelować w jedzenie na talerzu, nałóżcie je na widelec. Nie da się! Trzeba się nagle zaprzyjaźnić z tym co ma się zjeść: wymacać, pomóc sobie palcem, wsadzić rękaw w sos ze dwa albo trzy razy. Zapamiętać gdzie się zostawiło ostatnio serwetkę, bo inaczej spędzi się pięć minut błądząc rękoma po stole. Chyba największym wyzwaniem było nalanie wody z wielkiego kanistra w mały kubeczek (całe szczęście z przykrywką i słomką). Słowem, każda czynność nabierała zupełnie nowego znaczenia i wymagała kompletnie nowego podejścia.

Można się było oprzeć na kochanej osobie, wstać, przysnąć, skraść komuś całusa, oblizywać palce, przeciągać. Nikt nie widział, nikt nie oceniał!

Oswoiliśmy przestrzeń, ale nie oczami, które nadal nie widziały niczego. Chłonęliśmy za to zapachy i smaki przygotowanego przez szefową kuchni, Ivy Entrekin, wegańskiego jedzenia bez glutenu (z organicznych warzyw i owoców). Wyostrzył nam się smak, wyczuwający każdy orzeszek w sałatce, listek mięty w kubeczku z wodą, nieznane wcześniej nuty w czekoladowym kremie z truskawkami. Wyostrzył się i słuch. Każdy dźwięk dzwoneczka oznajmiał, że czas na kolejną niespodziankę. Nasi niewidomi przewodnicy opowiadali o sobie: jak długo nie widzą (od zawsze, od dzieciństwa, od niedawna), a widownia-"słuchownia" zadawała pytania. - Cały czas mam przed oczami jasne kształty, czy osoby niewidome też je widzą? (Nie, choć osoby, które wcześniej widziały - tak. To mózg odtwarza przez jakiś czas to, co pamięta). - Jestem wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o niebieskich oczach. A wy, jak byście się opisali? (wagą, wzrostem... ale już czy jestem przystojny, tego nie wiem. Często mam voice crushes, bujam się w głosach). - Czy pomagać wam na ulicy, gdy przechodzicie przez jezdnię? (zapytaj, nie zakładaj, że jeśli stoimy w miejscu, to dlatego, że się zgubiliśmy. Czasem ktoś nas szarpie za ramię i na siłę prowadzi przez jezdnię (!). Mamy laski, psy-przewodników, słyszymy ruch uliczny, czujemy. Zatrzymaj nas jednak, choćby na siłę, jeśli zaraz wpadniemy pod samochód).

Była poezja niewidomego Ricka, recytowana z pamięci, bo przecież nie czytana. Była czarodziejska muzyka Rosha i Phila. Bez blichtru, reflektorów, świecidełek. Tylko gitara, wiolonczela i głosy. Nie w tle, jako dodatek, tylko w samym centrum. Akustycznie i intymnie:

http://cloud.snappages.com/eb53a2328c9986fb67225a6f8558c87d1a6e8791/03%20One%20Eye-Glass%20Broken%20E.P..mp3

Ostatnią piosenkę śpiewali już wszyscy. Cały lokal na codzień pewnie dość wstydliwych śpiewaków, ciemność zamieniła w pierwszorzędnych chórzystów. I zaraz po tej ostatniej piosence zapalono pierwszą świeczkę. Szok. Kształ stołu, lokalu, układ stolików i krzeseł. Wzorek na talerzu i widelcu. Przezroczystość kubeczka. Sąsiad i sąsiadka. Dobiegły końca dwie niewidome godziny.

Magiczne...

P.S. The Blind Cafe to grupa amerykanskich przedsiębiorczych, widomych i niewidomych artystów, muzyków i wolontariuszy. Pomysł przedsięwzięcia narodził się w głowie szwajcarskiego niewidomego, który wyprawił kiedyś ucztę dla swoich widomych przyjaciół, dostarczając tym wydarzeniem szeregu nowych, nieznanych im wcześniej doznań. Niewidome kafejki istnieją dziś w Paryżu, Berlinie, Londynie. Ta, którą odwiedziliśmy, zawitała dotychczas w Kolorado i Teksasie.




2 comments:

  1. Bardzo fajne prezent! It's amazing that you don't appreciate all of your senses until you don't have them anymore! I recommend a similar experience to all!

    ReplyDelete
  2. Piękna sprawa, chyba każdy widzący powinien cos takiego przejść. W W-wie też coś takiego jest. Opowiadały mi moje uczennice.

    ReplyDelete