Tuesday, May 3, 2011

Gdyby Książe William brał ślub w Tennessee

Pamiętam, że pisałam na studiach pracę z antropologii widowisk. I jak tu nie przyjżeć się jednemu z najbardziej interesujących przedstawień jakim jest ślub? Prawie 4 tysiące kilometrów (albo ponad 2 tysiące mil, jak kto woli) przeniosło mnie 2 tygodnie temu w inne miejsce, ale i inne miejsce w czasie. Nic dziwnego, śluby uruchamiają najbardziej archaiczne tradycje i style myślenia. Może dlatego w ramach zakorzeniania się tak popularne staje się odwoływanie do ślubów na ludowo, vintage? Albo zakładanie długich sukni z welonem i smokingów, które są przeciecież same w sobie kostiumami, przebraniami z innej epoki, z całym bogactwem znaczeń kolorów, krojów i kształtów.

W Stanach za wesele tradycyjnie odpowiadają rodzice panny młodej. Nic więc dziwnego, że w ruch idą wszystkie możliwe stereotypy, a panna młoda zabiera się ostro za organizację „tego jedynego dnia”. Ponieważ mój mężu miał być na ślubie sprzed dwóch tygodni drużbą (zresztą ślubie, podobnie jak ten williamowy, na trzysta gości), od paru miesięcy docierały do niego rozpiski, listy: co, gdzie i kiedy przymierzyć, przesłać, odebrać, zjawić się, zabrać, przebrać. Słowem,  rozkład jazdy na cały ślubny weekend.

Music City!

Nashville w stanie Tennessee, gdzie ślub się odbywał, zaskoczyło mnie zupełnie. Oszołomiło muzyką na żywo, obecną wszędzie: na lotnisku, w hotelowej restauracji, wylewającą się z  każdego baru honky-tonk na Brodway’u, ba, z każdego barowego piętra!


Choć pogoda nas nie rozpieszczała, wiosna w Nashville wygrywała w wyścigu z tą w Portland, która i tak zazwyczaj rusza z  falstartu. Południe to kraina słodko lepiącego się gorąca, ale z gorzką burzą i tornadem (jak te w połowie kwietnia w Oklahomie, Kansas, Arkansas, Teksasie, Alabamie, Mississippi, Kentucky, Missouri i Louisianie, albo te zeszłotygodniowe, dużo bardziej tragiczne). Nie tylko kwitnące drzewa i kwiaty zdradzają tendencję do gorąca. To wszechobecne wiatraki przymocowane do sufitów, ganki z bujanymi fotelami, altanki, werandki z wiklinowymi, białymi mebelkami i chłodną terrakotą.


A wracając do ślubu, goście zazwyczaj w pierwszej chwili od otrzymania zaproszenia zabierają się za myślenie o prezentach i strojach. I wszystko, jako gość mogłam przewidzieć, ale jednego nie wzięłam pod uwagę: długości moich włosów. No wyróżniały się. Południowy kanon to długie, tradycyjne uczesania. Sukienki i spódnice. Perły i pastelowe kolory. Southern belles czyli archetypiczne panienki z dobrego domu. Na kampusie Vanderbilt (świetnego choć niewielkiego uniwersytetu) królowały dżinsowe szorty z kaloszami Huntera, albo z kowbojkami. Włosy, rzecz jasna, rozpuszczone. Panowie o wyglądzie „preppy” (od słowa preparatory, wywodzącego się od bardzo drogich i prestiżowych szkół prywatnych na północnym-wschodzie Stanów, do których uczęszczają dzieci z rodzin WASP, White Anglo-Saxon Protestant, kojarzonych głównie z pokaźnym majątkiem i hobby w stylu wypadu na jacht, golfa, krykieta czy polo). Zasuwali więc w marynarskich butach, szortach i koszulkach Ralpha Laurena. W ogrodzie botanicznym, w niedzielne popołudnie zobaczyłam dwie dziewczynki ubrane w sukieneczki, jak z obrazu Moneta (ciekawa rzecz: w tamtych czasach chłopcy ubierani byli w podobne wdzianka, bo różnice między ubrankami dla chłopców i dla dziewczynek zwyczajnie nie istniały).

Rozkład jazdy

Najpierw odebranie tuxedo (rodzaju smokingu, z muszką lub krawatem, kamizelką, marynarką, spodniami z plisami i błyszczącym paskiem, koszulą ze spinkami do mankietów). Potem biegiem na tak zwany rehearsal, próbę w kościele, gdzie orszak ślubny uzgadnia która ręka na którą, kiedy kto wchodzi, wychodzi, itp. To dla tych, którzy są in the wedding a nie tylko at the wedding (biorą czynny udział, jako drużbowie, a nie bierny, jak goście). Następnie rehearsal dinner, impreza na wieczór przed ślubem, tradycyjnie dla drużbów i gości spoza miasta. Tym razem na koszt rodziców pana młodego (amerykańskim sposobem, w sprawach finansowych każdy powinien miec jasność). Taka impreza to świetny pomysł, szczególnie, że każdy zjeżdża z innej strony kraju, a na ślubach nie łatwo rozmawiać przy głośnej muzyce. To moment, gdy para młoda dziękuje wszystkim przybyłym i tym, którzy uczestniczyli w przygotowaniach (np. w tym przypadku projektantce wszystkich grafik, łącznie z logiem, obecnym na każdym zaproszeniu, programie, a nawet na parkiecie!). Nie może również zabraknąc przemówień, toasts and roasts, a więc toastów i „rusztów”(toastów, których cel i ideę świetnie oddaje polskie „spalić się ze wstydu”). Od „był cudownym dzieckiem”, po „pamiętam jak przy zmianie pieluchy...”

TEN dzień i wehikuł czasu

W jeden weekend wybrałam się w przyszłość: zaznając wiosny i lata, by zaraz powędrować w przeszłość: ślubne kostiumy, zachowania i rytuały, archaiczne „kto oddaje tę kobietę w ręce tego mężczyzny?”. Zobaczyłam dawne plantacje, sale koncertowe, w których rodziła się muzyka country i słupki z czasów wojny domowej. Znalazłam się w parku z WASPowatą młodzieżą i dziećmi zapiętymi po ostatni złoty guziczek z kotwiczką, podczas niedzielnej przechadzki.

A skoro o czasie; ile czasu według rozpiski powinno zająć przygotowanie drużbów do ślubu (garnitury i zdjęcia)?
Od 13.00 do 15.00. Ile czasu powinny zająć te same przygotowania druhenkom?
Od 10:00 do 15.00. Efekt? Podobny. Różnica? Druhenki nie zapomniały zorganizować sobie czegoś do jedzenia (to jednak kawał czasu), a drużbowie nie zorganizowali sobie nic. Sesja zdjęciowa odbywała się w dawnej prężnie działającej plantacji Belle Meade, gdzie liczbę krów, niewolników i koni wymienia się na jednym wydechu, jako wskaźniki bogactwa. Północ Półudnie jak nic. Zresztą wszędzie w mieście wyrastały białe tablice w miejscach ważnych dla wojny secesyjnej (Civil War), konfliktu między północną Unią, a południową Konfederacją. Uprawiano tu tytoń, hodowano konie i organizowano wyścigi, aż do momentu, gdy pobudowano stadiony bejzbolowe i ludzie zaczęli obstawiać na drużyny, zamiast jockejów. Do tego wszystkiego Amerykanie zawsze mówią, że do fortuny potrzebne są trzy pokolenia: jedno żeby ją zdobyć, drugie by ją pomnożyć, a trzecie, by ją przehulać i stracić. I mamy dzisiaj w Belle Meade muzeum.


Do kościoła na ceremonię ślubną przybywa się zazwyczaj na czas. Kwartet smyczkowy nastraja uroczyście, a goście przeglądają wydrukowane programy. Drużbowie stoją w nawach i odprowadzają gości do ich ław, biorąc damy pod ramię. Gdy z nawy bocznej powolnym krokiem ruszają druhenki w identycznych strojach, jedna po drugiej, drużbowie, w takich samych garniturach, uwijają się szybko i bez ceregieli, stając przy ołtarzu. Panna młoda wkracza z ojcem na samym końcu, sygnalizując gościom, że czas powstać. Po przysiędze pierwsza wychodzi para młoda, potem poparowani drużbowie z druhenkami, potem rodzice. Organizacja jak na obozie harcerskim! Młodzi in the wedding ruszają zabytkowym autobusem do country club’u (prywantego klubu, przeważnie sportowego, dostępnego tylko dla jego członków; wbrew nazwie znajduje się zazwyczaj w obszarze miasta). Szampan, słodkie dżemiki roboty mamy panny młodej, szwedzki stół, pierwszy taniec, przemówienia (kobiety, zaskakująco nie zajmują głosu; znów ta przeszłość nas ściga!) tort i, jak na miasto muzyki przystało, karaoke.


Impreza kończy się nagle, o 23.00. Ciekawe co by książe William powiedział na taki obrót spraw? Bo moi rodacy tak wcześnie zakończonej imprezy weselnej by nie wybaczyli!


4 comments:

  1. rodacy uznaliby to za świetnie rozpoczęty wieczór i ruszyliby na miasto! czekałam na tę relację:) zaintrygowały mnie mamine dżemiki...hmm? A z tymi krótkimi włosami, to pewnie łyso Ci było;)

    ReplyDelete
  2. Prawda?!
    Słuchaj, te dżemiki świetne; domowej roboty i to z najbardziej tradycyjnego owocu Południa: "muscadine" - coś jakby winogrono, albo aronia. Tradycja uprawy sięga podobno XVI w. Sprytny pomysł polegał na tym, że słoiczki zostały ustawione na wejściu do sali weselnej, z napisem "spread the love" = szerz, propaguj miłość, dosłownie rozsmaruj (jak dżem na chlebie:)

    ReplyDelete
  3. Piękna spraw, aż chciałoby się być :)
    Ładny opis.

    ReplyDelete
  4. A to zapraszam! Chętnie Was tam zabierzemy :)

    ReplyDelete