Gdyby niemiecki przedstawiciel Bundestagu, Volker Kauder, miał zamieszkać w USA, chyba zupełnie by zwariował. Jeśli nadal utrzymywałby, że państwo gromadzące gigantyczne ilości danych powinno podejmować równie gigantyczne wysiłki, by te dane skutecznie chronić, straciłby wszystkie włosy na głowie. Jego zdaniem (a zdanie to wydrukowała jedna z Allegemeine Zeitung), zwyczajne niechlujstwo spowodowało wyciek tajnych depesz i ich publikację na portalu Wikileaks.
A ja moje Wikileaks przeżywam codziennie. Otwieram skrzynkę, z której wysypuje się cała sterta listów od dbających o moje samopoczucie salonów spa i od lokalnej pizzerii mamiącej kuponami. Kolejna organizacja charytatywna z najodleglejszych zakątków kraju, namawia na sześć, dziesięć, dwadzieścia dolarów darowizny na szczytne cele, dołączając do wypchanej po brzegi koperty wątpliwej jakości i urody kartki świąteczne. Ceniący moje zdrowie finansowe (choć nie psychiczne!) bankowcy i ubezpieczyciele ślą papierowe karty kredytowe i dziwaczne paszporty, kuszą promocjami i podróżami, a sąsiedni spożywczak do zdjęć produktów dorzuca życzenia i przepisy kulinarne. Ale w zupełne osłupienie wprawił mnie ten dzisiejszy list:
Słownie: siedemdziesiąt naklejek z moim imieniem i nazwiskiem, adresem i kiczowatym, zimowym pejzażykiem. Prezent.
Merry Christmas. Na koperty. Zamiast adresu. Problem tylko w tym, że moje nazwisko figuruje na nich w postaci irlandzkiej, jako O'Bulloff. W ten sposób wiem, kto odsprzedał moje dane.
Ale o tym za chwilę. Dzień w dzień, za wyjątkiem niedziel, sterty makulatury lądują w skrzynce przeciętnego Amerykanina. Kojarzycie klauzulę, którą w Polsce umieszczamy w stopce CV?
"Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach rekrutacji, zgodnie z Ustawą z dn. 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 92z późniejszymi zmianami). Otóż przekazywanie i przetwarzanie danych osobowych nie jest w Stanach chronione żadną ustawą. Dlatego jeśli ktoś ma dostęp do moich danych adresowych, zaciera, niczym Julian Assange
, ręce i drukuje dodatkową kopertę, trzystronicowy list, sztuczną kartę, kopertę zwrotną, formularz do wypełnienia, ankietę, słowem wielki, medialny bałagan, który potem grzecznie ląduje w mojej skrzynce.
Jak się bronić? Nadal szukam sposobu. Jest jeden, aktywny: Można zastrzec adres na poczcie. I drugi, pasywny: przekręcić coś w swoich danych tak, by móc przynajmniej poznać źródło przecieku. Parę miesięcy temu zamówiłam prenumeratę Newsweek'a. Wpisałam imię, a potem pierwszy człon nazwiska w postaci "O" z apostrofem. I taki efekt: od tygodnika do całotygodniowych niechcianych ataków korespondencji do Szanownej Pani O'Bulloff.
Mówię Wam, Volker Kauder zwinąłby walizki i uciekał gdzie pieprz rośnie, oby jak najdalej od tej wolnej amerykanki danych osobowych. Ale nic się nie bójcie obywatele Unii Europejskiej, Facebook i tak Was doścignie!